Semidemokracja elitarna

W czasach radykalnych zmian polityczno-społecznych, tak międzynarodowych jak i wewnątrzpaństwowych, pęka wiele złudzeń i tzw. prawda wychodzi na jaw. Tradycyjne partie polityczne przestają być wiarygodne i zmieniają się nie do poznania, naród się dzieli, prawo ulega manipulacji na wszelkie możliwe sposoby, a obywatele/wyborcy stają się w jeszcze większym stopniu jedynie konsumentami i biernymi obserwatorami. Niestety, ale kryzysy nie czynią nikogo mądrzejszym. Wiele osób znieczula się, obojętnieje, albo – nazwijmy rzeczy po imieniu – po prostu tumanieje. Tylko nieliczni, aby uzbroić się na wypadek dalszych rozczarowań, konsekwentnie odwołują się do utartych i sprawdzonych wartości, jak np. religia albo patriotyzm. Inni szukają na szybko nowych rozwiązań systemu politycznego i kreują się na liderów wątłych, najczęściej kilkudziesięcioosobowych ugrupowań, jeszcze inni wyzywają na polityków (co jest na wskroś słuszne, ale do niczego nie prowadzi), aby odwrócić uwagę od własnej niemocy, która wychodzi na jaw z reguły kilka miesięcy po wyborach. Są i tacy, którzy propagują teorie spiskowe i próbują projektować strach w swoim otoczeniu, przewidując koniec świata, wojnę światową itp. Taką konstelację mamy teraz w Polsce – nic ująć, nic dodać.

 

W takich sytuacjach warto zrobić krok w bok i spojrzeć na to całe rządzenie w ramach tzw. demokracji parlamentarnej, która prowadzi do opisanych wynaturzeń i patologii, z dystansu. Jaka jest przyszłość systemu politycznego, w którym partie polityczne przestają być pomostem między parlamentem i społeczeństwem, gdy pojawiają się samozwańczy liderzy, kiedy dochodzi do protestów, niezadowolenie poszczególnych grup społecznych rośnie z dnia na dzień, a większość społeczeństwa jest tak zdezorientowana, że sama nie wie, po co w ogóle idzie do wyborów parlamentarnych i lokalnych.

 

Problemem jest to, że zdezawuowana demokracja parlamentarna, nie jest tym, co rozumiemy albo chcielibyśmy rozumieć pod pojęciem rzeczywistej demokracji. Ten rodzaj demokracji, a właściwie semidemokracji, powtarzam to zawsze, istnieje tylko w okresie kampanii wyborczej i w trakcie wyborów. Tuz po wyborach następuje szybka transformacja partyjnej, połowicznej demokracji w oligarchię, którą można również nazwać panowaniem legalnie wybranych elit politycznych. Rządy semidemokratycznych elit różnią się od innych systemów politycznych instytucjonalizacją sporów i funkcjonowaniem upartyjnionego reżimu bez rozlewu krwi. Parlament zastępuje wojnę domową bitwą na słowa i obelgi.

 

Wybory parlamentarne dają szansę na „zmianę warty” bez użycia przemocy. Zmianom personelu i elit nie towarzyszą ścięcia głów, a jedynie oczernianie, wyzwiska i straszenie czystką i trybunałami. Przegrani, rozgniewani utratą władzy i korzyści materialnych, kwestionują zdolności, charakter i moralność swoich następców. I odwrotnie, następcy uważają wielu swoich poprzedników za bezmyślnych złodziei i zdrajców. Po wyborach elity się zmieniają, pozostaje jednak pogarda, nienawiść i zawziętość. W politycznej narracji słowo „demokracja” pojawia się po wyborach coraz rzadziej. Nikt już przecież nie musi walczyć o demokrację ani jej bronić. Zwycięskie elity siedzą już na upragnionych i wymarzonych stołkach, a przegrani muszą się pozbierać i na nowo uformować. O demokracji nikt już nie myśli, bo i po co? To popularne hasło pojawi się ponownie w politycznej narracji dopiero przy następnych wyborach.

 

Rządy elit w imieniu wygranej większości nie mają nic wspólnego z wolnością obywateli. Wiadomo. że wolność mierzy się ilością i siłą barier chroniących jednostkę przed negatywnymi działaniami władzy. Zamiast prawdziwej wolności, przejawiającej się w prawie do samostanowienia, pojawia się sieć propagandy, etykietowania i indoktrynacji, które wręcz przenikają społeczeństwo. Każda elita władzy pragnie przekonać swoich poddanych, że rządzi w ich interesie. Ideologia semidemokracji parlamentarnej sugeruje, że władzę sprawuje lud, podczas gdy w rzeczywistości jest on jedynie biernym widzem swojej własnej naiwności i postępującej klęski. Alienacja polityczna, nieufność i zmęczenie są od samego początku wbudowane w projekt semidemokracji przedstawicielskiej, w której rządy polityczne sprawowane są przez elity, może nie przekonane, ale sugerujące wszem i wobec, że przemawiają i działają w imieniu swoich wyborców.

 

Kim są jednak te elity, które głoszą powszechnie, że działają w interesie narodu? W ramach semidemokracji parlamentarnej ludzie wybierają aktywistów partyjnych, z których większość staje się urzędnikami różnych ministerstw i innych organów państwowych, podległych rządowi, a więc swoistemu centrum dowodzenia. Natomiast parlamentarzyści nie są przedstawicielami narodu, ale partii, która ich mianowała i promowała. Nie wypowiadają się oni w imieniu swoich wyborców, ale w imieniu własnej partii. Obywatel nie ma w takim systemie nic do powiedzenia. Oddał swój głos i tyle. Właśnie, to powiedzenie, mające podwójne znaczenie, jest bardzo symptomatyczne w ramach semidemokracji parlamentarnej: „obywatel oddał swój głos”. Można to rozumieć w ten sposób, że obywatel – oddając swój głos – pozbył się definitywnie tego głosu….. przynajmniej do następnych wyborów.

 

Partie polityczne są przede wszystkim zainteresowane ochroną własnej egzystencji i promowaniem swoich elit. Zbierają pieniądze, werbują nowych członków, tworzą sieci wpływu i poszerzają sfery działania. Ich programy to sprawa drugorzędna i uzależniona od aktualnej koniunktury społeczno-politycznej w skali wewnątrzpaństwowej i międzynarodowej. Dla elity partyjnej jej dobrze funkcjonujący aparat jest środkiem i warunkiem do osiągnięcia zysku wymiernego i niewymiernego, a więc kasy i władzy. Partie rządowe kontrolują parlament, władzę wykonawczą, część sądownictwa, a często także media państwowe. Parlamentarzyści są podporządkowani elicie partyjnej, natomiast dyscyplina partyjna i koalicyjna wymaga jednomyślnego poparcia w parlamencie. W takich warunkach organ ten przeradza się w organ pomocniczy władzy wykonawczej, a więc rządu.

 

Problem staje się jeszcze bardziej drastyczny, gdy rząd ten jest uległy i zależny od organów ponadpaństwowych, np. Unii Europejskiej. Oznacza to już nie tylko zupełny brak kontroli obywateli, której i tak w tego typu semidemokracji brak, ale zjawisko to przybiera charakter poddaństwa. Tego typu semidemokracja ewoluuje więc i przeradza się w oligarchię. Natomiast partie polityczne tracą charakter masowy i staja się klubami wzajemnej adoracji. Sfrustrowani obywatele stają się coraz bardziej zdezorientowani. Bronią się, próbując przy następnych wyborach, na przykład samorządowych, głosować na inną partie. Paradoksalne staje się
to, że w tej konstelacji niegłosujący stanowią często najmocniejszą siłę polityczną w państwie. Siła ta nie jest jednak wykorzystana, bowiem brakuje jej instytucjonalizacji.

 

Opisane wyżej zjawiska to nic innego, jak kiepski teatr, w którym polityk jest słabym artystą, a kabina do głosowania jest miejscem, w którym widzowie mogą wyrazić aplauz lub dezaprobatę za spektakl, bez konieczności płacenia za bilet wstępu. Niemniej jednak, publiczność potrafi być nieprzewidywalna. Wiele widzów ma już dość znajomych twarzy w teatrze. Jedni czekają na koniec spektaklu, inni milczą lub wychodzą z teatru (emigrują za granicę). Jeszcze inni robią wrażenie uśpionej widowni, a śpiący suweren jest źródłem niepewności dla elity władzy. Skądinąd wiemy, że entuzjazm powyborczy ma to do siebie, iż jest krótkotrwały.

 

Niemniej, system rządów elit jest bardziej stabilny, niż wielu ludziom się wydaje. Społeczeństwo czeka i czeka na radykalne zmiany, a elity się wymieniają. Opozycja, czy to lewicowa, centrowa czy prawicowa, to nic innego jak swego rodzaju „elita rezerwowa”, która ma ten sam cel: zysk wymierny i niewymierny. A obywatele/widzowie mogą być absolutnie pewni jednego: zawsze pojawią się jakieś elity, które będą decydowały o ich losie.
Mirosław Matyja