Referendum zorganizowane przy okazji wyborów nie będzie wiążące – frekwencja wyniosła 40,9%. Przy frekwencji wyborczej wynoszącej 74,4% i 29,9 mln osób uprawnionych do głosowania oznacza to, że ok. 10 mln osób odmówiło przyjęcia karty referendalnej w lokalu wyborczym.
Jak interpretować ten wynik? Czy jest to porażka PiSu, który uczynił to referendum narzędziem w swojej kampanii? Czy niska frekwencja świadczy o ogólnej niechęci narodu do demokracji bezpośredniej? Możemy tylko zgadywać. Moim zdaniem porażka referendum wynika zarówno z „partyjnych” pytań, jak i niechęci społeczeństwa do takiej formy decydowania. Przed 15 października nawet niektórzy komentatorzy sprzyjający demokracji bezpośredniej deklarowali, że nie przyjmą karty referendalnej w formie protestu. Takie podejście przyniosłoby efekt, gdyby wyborcy rzeczywiście nie brali udziału w referendum z tego powodu. Niestety, obawiam się, że dla wielu była to forma „zrobienia na złość” partii rządzącej, a nie świadoma, krytyczna postawa.
Niską frekwencję można jednak interpretować pozytywnie, właśnie jako bunt. Niezgodę na to, by referenda stały się narzędziem w kampaniach wyborczych. Być może dzięki tej sytuacji w przyszłych referendach pytania będą lepiej sformułowane, a kampania referendalna nie będzie uwłaczać inteligencji wyborców.
To, że referendum PiSu poniosło porażkę nie znaczy, że Polacy nie chcą referendów. Jest przecież tyle problemów dzielących społeczeństwo, które można by rozstrzygnąć w sposób bezpośredni. O tym, jak wiele różnych tematów obywatele chcieli by zobaczyć na karcie referendalnej możecie się przekonać w zakładce „PYTANIA”. Zbieramy tam propozycje pytań referendalnych od naszych ambasadorów. Obecnie pracujemy nad mechanizmem wyboru najciekawszych pytań i „grą referendalną”, o której będziemy informować w kolejnych newsletterach.